Wspomnienia absolwenta

przytula ksiazkaGdy zacząłem naukę w liceum w Giżycku (…) zyskałem w swojej wsi miano studenta. (...) Wtedy dla mnie to był naprawdę wielki świat, to było miasto, piętrowe domy, gmaszysko szkoły i internatu, prawie drapacz chmur, bo miał aż cztery piętra. (…) Były trzy klasy ósme mojego rocznika. Ja trafiłem do VIIIc. Siedziałem w ławce z Igorem Łopuszańskim (…) w starszych klasach aż do matury siedziałem z Tadziem Mieszkowskim, za nami siedzieli Marian Szyłejko i Piotr Dubicki (…) serdecznie wspominam też Stasia Jodkowskiego.(…) Dobrze czułem się w rówieśniczej gromadzie. Nie mam jakiś traumatycznych wspomnień. To była piękna młodość, bardzo idealistyczna i niewinna.
My z internatu byliśmy trochę gorszą kastą. Z internatu, a więc ze wsi. Podlegaliśmy wielu ograniczeniom. Do szkoły chodziliśmy nie pojedynczo, lecz w kolumnie, jak w wojsku. Kierownik internatu, pan Adam Fura, był oficerem rezerwy. Mieliśmy ograniczony czas wolny. Wyjścia poza czasem wolnym były ściśle limitowane i kontrolowane. Potem jako już starzy wyjadacze, w klasie X i XI, gdy wyrywaliśmy się wieczorem na miasto, zostawialiśmy uchylone drzwi na balkon, a wracając wspinaliśmy się po instalacji odgromowej na pierwsze piętro i przez balkon dostawaliśmy się do pokoju. Upokarzające w moim odczuciu było noszenie kubłów z resztkami z internatu do szkoły. Przy szkole, gdzieś chyba na tyłach ogrodu, był budynek gospodarczy, gdzie trzymano świnie. Trzeba było z tymi odkrytymi kubłami przejść przez Plac Grunwaldzki i potem ulicą Traugutta do szkoły. Gdy wypadało na mnie, zawsze szedłem z obawą, że natknę się na znajomych, a nie daj Boże dziewczyny z klasy. (…) Myślę, że internat był ważnym elementem w moim życiu. (…) Byliśmy prawie wszyscy ze wsi. Niewielu z nas wyniosło z domów kindersztubę, abecadło dobrego wychowania, zachowania się w różnych okolicznościach, poprawnego wyrażania się , potrzebę codziennej higieny. Prawda jest taka, że trzeba było w wielu przypadkach nauczyć nas, do czego służy nóż i widelec (…) Co sobotę pastowaliśmy i froterowaliśmy podłogi nie tylko w swoich sypialniach, ale też na korytarzach, w stołówce i świetlicy. (…) Szorowaliśmy też łazienki. W internacie nie było sprzątaczek, jedynie kucharki, ale dyżurowaliśmy też w kuchni, pomagając przy obieraniu warzyw czy zmywaniu.(…) Na korytarzach w każdym skrzydle stała szafa na buty. Po powrocie do internatu należało zdjąć obuwie, wyczyścić je i wstawić do szafy. W internacie chodziło się w kapciach i było to rygorystycznie przestrzegane. Jeżeli ktoś wstawił brudne buty do szafy, przeważnie kończyło się to wysypaniem całej zawartości na podłogę. To pan Fura stosował zasadę odpowiedzialności zbiorowej (…) Podobnie było z czystością w sypialniach. Pan Fura pociągał palcem po kaloryferze czy etażerce. Jeżeli był kurz, należało bezwzględnie powtórzyć sprzątanie. Te kapralskie metody wydają się drastyczne, ale tej zbieranie ie młodych ludzie nie nawykłych do higieny został zaszczepiony odruch dbania o porządek, czystość, poszanowania tego, co zrobili inni.(…)
Nasze liceum (…) idealnie współgrało z internatem. Po pierwsze mundurki. Chłopcy w garniturkach granatowych lub czarnych, dziewczęta w granatowych lub czarnych fartuszkach bądź sukienkach z białymi kołnierzykami. (…) Gdy raz Basia Zielińska przyszła w niebieskim sweterku, prawie jej nie poznałem To wcięcie w pasie, ten sterczący biust, ale takie ekstrawagancje były likwidowane w zarodku. Tarcze, i to tarcze przyszyte do rękawa (…) włosy krótko ostrzyżone. Nasz pan dyrektor, Zenon Stefański, miał przydomek Fryzjer. (…) Zdarzało się, że przed lekcjami stał w drzwiach wejściowych i gdy zobaczył nieco zarośniętego dżentelmena, ciągnął go z lubością za pejsy aż do kancelarii. Tarcze na agrafkach obrywał, nie bacząc na całość rękawa.

Tak wspomina czasy swojej młodości Edward Przytuła - absolwent I Liceum Ogólnokształcącego - w swojej książce pt. "Wielki ląd".